Zbigniew Herbert
Pan Cogito obserwuje zmarłego przyjaciela
Oddychał ciężko
kryzys miał nastąpić w nocy
była dwunasta w południe
Pan Cogito wyszedł na korytarz
zapalić papierosa
przedtem poprawił poduszkę
i uśmiechnął się do przyjaciela
oddychał ciężko
na kołdrze
poruszały się
jego palce
kiedy powrócił
nie zastał już przyjaciela
na jego miejscu
leżało coś innego
z przekrzywioną głową
i wytrzeszczonymi oczami
normalna krzątanina
przybiegł lekarz
wbił strzykawkę
która napełniła się
ciemną krwią
Pan Cogito
zaczekał jeszcze chwilę
wpatrywał się w to co zostało
było puste
jak worek
kurczyło się
coraz bardziej
ściskane niewidzialnymi kleszczami
miażdżone innym czasem
gdyby obrócił się w kamień
w ciężką rzeźbę z marmuru
obojętną i godną
jaka byłaby ulga
leżał na wąskim przylądku
zniszczenia
oderwany od pnia
porzucony jak kokon
obiad
talerze dzwoniły
na Anioł Pański
aniołowie nie schodzili z góry
Upaniszady pocieszały
kiedy mowa jego
wejdzie w myśl
myśl w oddech
oddech w żar
żar w najwyższe bóstwo
wtedy już poznać
nie może
więc nie mógł poznać
i był nieprzenikniony
z węzełkiem zgrzebnej tajemnicy
u wrót doliny